Uwielbiamy wspólnie planować wszystkie wyjazdy. Zaczęło się niewinnie – Azory. Będąc w Portugalii postanowiliśmy zrobić wyskok do serca oceanu, by odwiedzić kilka głównych wysp. Spędziliśmy 6 dni na 5 wyspach. To jest nasz standardowy sposób mikro-podróżowania i muszę przyznać, że tym razem obawiałem się, czy nie bierzemy na siebie zbyt wiele. Planując, zdecydowaliśmy się na jedną noc na Faial, dwie noce na Pico, jedną noc na Sao Jorge, jedną noc na Sao Miguel oraz jedną na Terceirze. Tak, to było intensywne.
Zaczęliśmy naszą podróż od Faial. Nasz lot na wyspę był pełny ludzi. Postanowiliśmy wykupić miejsca na skrzydle, by poprawić komfort podróży. Przelot liniami Portugalskimi trwał nieco ponad 3h. Nasz budżet lotniczy zazwyczaj nie obejmuje nic poza ekonomią, ale mieliśmy nadzieję, że będzie można odpocząć oraz wyspać się podczas lotu. Było wygodniej, ale nadal nie spaliśmy zbyt dobrze, chociaż doceniliśmy dodatkowe miejsce. Ponieważ mieliśmy napięty plan i tylko jeden dzień na zwiedzenie wyspy, wcześniej zarezerwowaliśmy samochód i od razu po lądowaniu rozpoczęliśmy zwiedzanie wyspy. Jak się okazało, dokonaliśmy kilku zmian w trakcie wyjazdu. Na wyspach trzeba być przygotowanym na mgłę, deszcz i słońce, a pogoda zmienia się co godzinę w ciągu dnia. Każda wyspa jest inna, wyjątkowa. Spodziewałem się, że będą bardziej do siebie podobne i byłem zaskoczony różnicami. Wyspy stają się bardzo popularne turystycznie, ale mimo to podczas naszej podróży nie spotykaliśmy wielu turystów poza Sao Miguel.
Na Faial pojechaliśmy na północny zachód wyspy zatrzymując się przy topowych krajobrazowo miejscach, szczególnie cenionych przez fotografów. Miradouro, Praia da Faia, Porto de Eira, Wulkan Caldeira najważniejszy punkt turystyczny na wyspie, na którym obejście zajęło nam nieco ponad dwie godziny oraz Capelinios, które zrobiło niesamowite wrażenie, koniec — albo, początek wyspy. Warto zobaczyć, jak ogromną siłę ma wulkan, który u wybrzeży wyspy Faial, rozpoczął w XX w. podwodną erupcję, tworząc niesamowity krajobraz. Niespotykane miejsce. Zrobiliśmy krótki, ale intensywny trekking na wzgórze. Na cyplu występują silne podmuchy wiatru a wymieszane z pyłem wulkanicznym, dawały mocno popalić. Okulary, chusta na twarz i wiatrówka wiele nam pomogły natomiast fotograficznie warunki ciężkie. Na drona mieliśmy zbyt silne warunki wiatrowe a statyw mimo dociążenia plecakiem wpadał w rezonans. Po całym intensywnym dniu zjechaliśmy do Horty stolicy wyspy, by zobaczyć kolonialną przeszłość fortu Santa Cruz oraz odwiedzić legendarny bar Peter Café Sport, miejsce, w którym spotykają się żeglarze z całego świata przepływający przez Atlantyk. Następnego dnia rano oddaliśmy samochód i wyruszyliśmy na kolejną wyspę.
Trzeba być elastycznym-promy i loty są odwoływane, gdy pogoda jest zła, i wiedzieliśmy, że ryzykujemy, podróżując w tak intensywnym tempie, mając codziennie zarezerwowany lot lub prom z innej wyspy. W takich sytuacjach ważne jest, aby mieć alternatywne plany i być przygotowanym na ewentualne opóźnienia. Pogoda na Azorach wpływa na harmonogramy transportu. Dlatego też, podróżując po tych wyspach, dobrze jest monitorować prognozy pogody i pozostawać w kontakcie z liniami lotniczymi oraz przewoźnikami promowymi, aby na bieżąco otrzymywać informacje o ewentualnych zmianach.
Kolejnym przystankiem było Pico, które znajduje się zaledwie 20-25 minut promem od Faial. Populacja Pico wynosi około 14 000 osób. Zarezerwowaliśmy nasz pobyt w małej miejscowości….. wynajmując cały dom w gospodarstwie z winoroślami. Pico jest znane z produkcji wina i nigdy wcześniej nie widziałem takich winnic jak na Pico. Winorośle rosną na ziemi i są oddzielone murami z lawy chroniącymi od wiatru. Wino nie jest owocowe — ma bardziej mineralny smak. Dowiedzieliśmy się, że sezon zaczął się wcześniej w tym roku. Gospodarz wiele opowiadał nam o lokalnym winiarstwie, a my dowiedzieliśmy się również wiele o historii, geologii i florze wyspy.
Na wyspach Angielski jest powszechnie używany, zwłaszcza wśród młodszych ludzi. Uczą się go w szkole, ale także poprzez telewizje i filmy. Portugalski może wyglądać bardzo podobnie do hiszpańskiego i można przeczytać całkiem sporo, ale zrozumienie mówionego portugalskiego było poza zasięgiem. Słyszeliśmy, że średnia pensja na wyspach wynosi około 700 euro a ceny produktów i restauracji bardzo zbliżone do cen w naszym kraju.
Podczas deszczowego popołudnia zaczęliśmy rozważać nasze opcje. Odwiedziliśmy kilka lagun i punktów widokowych, a także przygotowania do trekkingu.
Celem było planowane od tygodni wejście na Pico najwyższy szczyt Portugalii wliczany do korony Europy, ale ze względu na wiatry o prędkości 55 km/h oraz silnego deszczu, nie dawało nam to optymizmu na bezpieczne i sensowne wejście na szczyt. Aby wejść trzeba dokonać wcześniejszej rezerwacji bez możliwości rezygnacji czy zmiany terminu. My na szczęście zrobiliśmy rezerwacje na następny dzień. Podtrzymując założenia obserwowaliśmy prognozy z nadzieją, że się nie sprawdzą.
O świcie włożyliśmy klucze do skrzynki na listy na zewnątrz i pojechaliśmy w kierunku Pico najwyższego punktu w całej Portugalii, wznoszącego się na wysokość 2,351 m n.p.m. A jednak prognozy korzystnie dla nas się nie sprawdziły i dzień rozpoczęliśmy wspaniałym wschodem słońca. Termika robi swoje i wiedzieliśmy, że w każdym momencie warunki mogą się szybko zmienić. Trasa na szczyt rozpoczynała się na wysokości 1,200 m przy Casa da Montanha. Na szlaku jest ograniczona ilość miejsc do 160 osób na dzień a opłata wynosiła 25 euro. Przy rejestracji wejścia dostaliśmy urządzenia GPS, które miały nas zabezpieczyć w przypadku wypadku lub zgubienia się na trasie. Na szczyt nie ma wytyczonego dokładnego szlaku, każdy wybiera swój, kierując się wytyczonymi słupkami. Stamtąd rozpoczęła się ciągła wspinaczka, która trwała około czterech godzin do ścian krateru na szczycie. Wejście po zastygniętej lawie nie należy do najłatwiejszych. Jest nieprzyjemna dla stawianych kroków. Wyzwaniem również były podmuchy wiatru, które wzrastały szczególnie podczas bardziej stromych odcinkach naszej wspinaczki. Na szczęście sam cel i dobra pogoda sprzyjały by iść dalej. Szczyt tego uśpionego wulkanu odsłaniał ogromny krater. To tutaj minęliśmy słup numer 44. Aby naprawdę dotrzeć na szczyt, znany jako Mt. Piquinho, czekało nas jeszcze trudne, 100-metrowe wspinanie po skałach. Zabezpieczyliśmy plecaki i rozpoczęliśmy ostatni etap wspinaczki. Mamy to ! Szczyt nagrodził nas niezrównanymi panoramami otaczających wysp Azorów, w tym rozległymi górami i nieskończonym oceanem. Natknęliśmy się także na kilka otworów termalnych, z których wydobywało się gorące powietrze i para. Czuliśmy mocne ciepło unoszące się w górę Piquinho. Na Pico jesteś całkowicie wystawiony na działanie żywiołów. Bezpieczeństwo przede wszystkim. Wejście to zawsze połowiczny sukces wspinaczki a góra zdecydowanie jest trudniejsza na powrocie. Tak jak się spodziewaliśmy w przeciągu kilkunastu minut zbudowały się chmury, które ograniczały widoczność słupków wyznaczających trasę. Wszystkie luźne skały wulkaniczne obsuwały się pod stopami, co sprawiało, że zejście zajęło nam zdecydowanie więcej czasu. Wspinaczkę na Pico wspominam jako wysiłkową górę nie dla każdego, pozornie wydaje się łatwa do zdobycia jednak ze względu na dynamikę pogody i ukształtowanie podłoża może stać się bardzo niebezpieczna.
Na wyspie pozostały nam kąpiele w naturalnych basenach wśród Oceanu Atlantyckiego oraz świętowanie zdobytego szczytu. Wróciliśmy do naszego noclegu, uzupełniliśmy zapasy, naładowaliśmy sprzęt, by następnego dnia popłynąć na wyspę Sao Jorge.
Prawie zaspaliśmy, poranne opóźnienie spowodowało, że ledwo przed odpłynięciem promu zdążyliśmy oddać samochód. Było blisko, że przez taki błąd pozostalibyśmy na wsypie na dłużej, a kontynuacja podróży znacząco by się zmieniła ze względu a zaplanowane loty na kolejne wyspy. Po dotarciu na prom odetchnęliśmy podziwiając przykryte chmurami Pico i wypłynęliśmy w kierunku Sao Jorge bardzo zielonej, i cichej wyspy. Czas na rest. Nasze organizmy nieco przemęczone i wiemy, że dalsze zwiedzanie będzie wiązało się z gonitwą z miejsca na miejsce. Wybraliśmy więc opcję pozostania w bungalowach z widokiem na sąsiednią wyspę Pico, aby odpocząć i nabrać sił przed zwiedzaniem wyspy.
São Jorge to wyspa z ogromną różnorodnością przyrodniczą, Jej geografia oraz malownicze fajãs tworzą doskonałe warunki do wędrówek wzdłuż morza. Główną działalnością na wyspie jest hodowla bydła z zamiarem produkcji mleka, które jest surowcem do produkcji najbardziej typowego produktu na wyspie, sera São Jorge.
Aby w pełni odkryć uroki wyspy, korzystaliśmy z samochodu, ponieważ komunikacja miejska nie docierała do wielu atrakcyjnych miejsc, a taksówki są tam kosztowne i mało ekonomiczne. Nie tracąc czasu pojechaliśmy w stronę fajas oraz naturalnych basenów, aby podziwiać uroki wyspy. Podczas całej podróży zaopatrzyliśmy się w liofizy i dzienne zaprowiantowanie, ponieważ w wielu miejscach trudno było korzystać z restauracji czy sklepów. Rezerwacje były trudne do zrobienia, nie odbierają telefonów ani wiadomości. Zazwyczaj lokale otwierały się od południa do 15:00, a następnie ponownie w godzinach wieczornych. Wiele miejsc było zamkniętych. To zdecydowanie nie jest miejsce dla osób z problemami z mobilnością – chodniki są bardzo wysokie a w miastach wiele ulic działa jako kanały odwadniające podczas intensywnych opadów. My sami odczuwaliśmy wyraźne zakwasy po wcześniejszym trekkingu na górę Pico.
Dni podróży, nawet gdy obejmują tylko 30-minutowy lot, są zawsze długie. Z wyspy Sao Jorge przedostaliśmy się samolotem na Sao Miguel. Po wylądowaniu przenieśliśmy się w zupełnie w inny region. Ogromne lotnisko a na wyjeździe korki, w których straciliśmy aż 40 min. Ta pocztówkowa wyspa oferuje bardzo wiele miejsc a doba to zdecydowanie za mało, żeby zobaczyć wszystkie atrakcje wyspy. Od razu udaliśmy się w kierunku Sete Citades jedno z najbardziej malowniczych miejsc na wyspie São Miguel, które znane jest przede wszystkim z dwóch połączonych jezior w kraterze wygasłego wulkanu Lagoa Azul i Lagoa Verde. Rozwój turystyki oraz zagospodarowanie tego obszaru przyciągają ogromną liczbę odwiedzających, co dla nas było zdecydowanie zbyt intensywne. Czuliśmy się podobnie jak podczas wyjazdów w Polskie Tatry, gdy podejście na szlak prowadziło po zatłoczonej ścieżce nad Morskie Oko. Po trekkingach spędziliśmy czas na Termas da Ferraria, gorących źródłach wpływających z oceanu. W zależności od pływów gorąca woda na przemiennie mieszała się z zimną. Naładowaliśmy energię ponownie i pojechaliśmy w kierunku Furnas, odwiedzając słynną miejscowość Rabo de Peixe, gdzie toczyła się akcja serialu „Przypływ”. Tam czas się jakby zatrzymał, a miejsca ponownie zaczęły przypominać wyspiarskie życie.
Na bookingu wybraliśmy nocleg w południowej części wyspy. Po dojechaniu na miejsce João przywitał nas w swojej ogromnej willi zachowanej w stylu kolonialnym. Z cygarem i lampką szampana oprowadził nas po włościach opowiadając o budowie domu, freskach, rzeźbach i porcelanie. Wielu Azorczyków emigrowało do Stanów Zjednoczonych, zwłaszcza w XIX i XX wieku, w poszukiwaniu lepszego życia. Emigranci ci często wracali na wyspy z nowymi umiejętnościami, kapitałem i wpływami kulturowymi, co również przyczyniło się do amerykanizacji niektórych aspektów życia na Azorach. Spędziliśmy wspólny wieczór na rozmowach o wyspie. O świcie pojechaliśmy zobaczyć niezamieszkaną Ilhéu de Vila Franca do Campo. Poranne śniadanie i zdjęcia. Pożegnaliśmy się z wyspą jadąc w kierunku lotniska na ostatnią z wybranych podczas kilkudniowego wyjazdu.
Naszą ostatnią wyspą była Terceira, która w przeciwieństwie do innych wysp Azorów przypominała bardziej rolnicze regiony Polski z rozległymi polami i pastwiskami. Wzdłuż wyspy mijaliśmy liczne kamienne mury, które dzielą pola, nadając krajobrazowi charakterystyczny, rustykalny wygląd. Objechaliśmy całą wyspę i mieliśmy wiele okazji do zrobienia zdjęć. Zatrzymaliśmy się między innymi w Algar do Carvão który jest pozostałością po dawnej aktywności wulkanicznej. Tunel lawowy jest jednym z trzech możliwych do zobaczenia na świecie. Weszliśmy do środka wygasłego wulkanu na głębokość 45 metrów i podziwiając około 90 metrów wnętrza pokrytego bujną roślinnością.
Podczas deszczowego popołudnia zaczęliśmy rozważać nasze opcje. Zrozumieliśmy, że poruszamy się więcej, niż chcieliśmy, i postanowiliśmy zrezygnować z kilku atrakcyjnych miejsc. Po zwiedzaniu wyspy zatrzymaliśmy się na ostatni nocleg w Angra do Heroísmo mieście z XV wieku znanego z zachowanego centrum z kolonialnymi budynkami wpisanego na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Nie byliśmy pewni, co zrobić w ostatnią noc. Wiele miejsc było zamkniętych a miejsce, gdzie planowaliśmy zjeść, było w pełni zarezerwowane. Znaleźliśmy bardzo niepozorną, ale smaczną restaurację. Zamówiliśmy talerz mięs, atlantyckiego tuńczyka, frytki z batatów i naprawdę smaczne azorskie wino. Był jeden kelner, który ciągle się krzątał, a lokal był pełny, gdy wychodziliśmy.
Wreszcie nadszedł czas na powrót do domu. Musieliśmy wymeldować się z hotelu w godzinach porannych. Ostatnia podróż wzdłuż brzegu i kilka ostatnich punktów widokowych. Ogólnie była to bardzo udana podróż oraz czas na planowanie kolejnych wyjazdów. Podróże są teraz inne z mojego doświadczenia o wiele łatwiejsze przy organizacji. Jednak aż do samego końca nie byliśmy pewni, czy nasza zaplanowana podróż przebiegnie zgodnie z planem, czy też nie zostaniemy na wybranej z wysp na dłużej.