Kilka osób pisało już dawno, abym wznowił relacje z naszych podróży. Minęło parę miesięcy poza domem. Wracam, by nieco wspomnieć o camperowej podróży po Islandii- krainie lodu i ognia, Maroku gdzie zdobyliśmy Jebel Toubkal oraz wędrowaliśmy na wielbłądach na Saharze największej pustyni świata. Wspinaliśmy się na trekkingowych szlakach włoskich Dolomitów, Odwiedziliśmy wiele niesamowitych wąwozów, klifów i kanionów mierząc się z licznymi przygodami, które zaznaliśmy podczas wspólnej podróży w wielu nowych miejscach.

Zaczęło się jak zawsze od niewinnego planowania i pomysłów, które coraz to bardziej zaczęły nabierać kształtu. Nie pierwszy raz pokazuje, że marzenia same się nie spełniają, lecz się je realizuje, chociaż za sukces spełniania marzeń trzeba liczyć się z tym, że nie zawsze będą dobrze zrozumiane…
W zeszłym roku poświęciliśmy wiele czasu na uzupełnienie niezbędnych uprawnień do pracy na morzu, zdobywając wspólnie nowe doświadczenia na wielu rejsach po świecie. Przygotowaliśmy oferty współpracy i na wielu portalach kontaktowaliśmy się z załogami jachtów, by popłynąć przez ocean. Przygotowując się do wyjazdu, nadrobiliśmy niezbędne szczepienia, pod szlifowaliśmy języki, przygotowaliśmy plany miejsc, które chcemy zobaczyć oraz alternatywne drogi i rozwiązania różnych sytuacji, które mogą nas spotkać podczas wspólnej podróży. Przejrzeliśmy ekwipunek , spakowaliśmy nasze 50 litrowe plecaki z niezbędnym wyposażeniem, które miało nam wystarczyć na wszystkie pory roku i na każdy teren.
Po kilku miesiącach planowania oraz przygotowywania mieliśmy wiele odpowiedzi od jachtów, które zamierzały przepłynąć ocean. Na jesień zeszłego roku dostaliśmy propozycję od załogi jachtu na wspólne przepłynięcie kilku tysięcy mil morskich.
Cała przygoda rozpoczęła się w zatoce Gibraltarskiej, gdzie po przygotowaniu i wodowaniu katamaranu, wyruszyliśmy w rejs przez Atlantyk. Początkowo mieliśmy przekraczać Ocean w kierunku Wysp Karaibskich. Ze względu na różne opóźnienia związane z przygotowaniem jachtu wyruszyliśmy na początku stycznia, a naszym kierunkiem stała się Republika Zielonego Przylądka.
Dziewiczy rejs osiemdziesięcio stopowym katamaranem przez Ocean Atlantycki brzmiał jak nie lada wyzwanie.
Tak, zamustrowaliśmy na jacht, a naszym nowym tymczasowym domem stał się przepiękny perłowy, oświetlony lazurową wodą 24-metrowy katamaran. Po wodowaniu statku oraz kilku dniach organizacyjnych, intensywnych przygotowań dotyczących zaprowiantowania i zasztauowania. Byliśmy gotowi do drogi.
Huurrra w końcu wypływamy. Euforia, którą odczuwaliśmy przeplatała radość, ale również wiele niepewności związanych z tak dużym odcinkiem po Oceanie Atlantyckim.
Gdy tylko opuściliśmy zatokę i wypłynęliśmy na otwartą wodę, początkowo pogoda była bardzo przyjemna. Bez większych fal i wiatrów. Jednak po wpłynięciu w cieśninę Gibraltarską zaczęliśmy powoli odczuwać siłę oceanu. Wiatr stawał się silniejszy, co również powodowało większą falę i nieprzyjemne warunki. Z biegiem czasu wiatr zmienił kierunek oraz zaczął wiać od baksztagu, wtedy rejs stawał się łatwiejszy. Postawiliśmy pierwszy żagiel i popłynęliśmy wzdłuż wybrzeża Afryki.
Na początku naszej Atlantyckiej przygody krwistoczerwony księżyc rozświetlał nam horyzont, a podczas całej podróży mieliśmy możliwość podziwiania niezwykłych widoków i zachwytu nad pięknem oceanu. W dzień im bardziej płynęliśmy na południe, słońce coraz to bardziej nas rozgrzewało. W nocy mogliśmy obserwować tysiące gwiazd na nocnym niebie. Podczas rejsu nauczyliśmy się również, jak prowadzić i obsługiwać osiemdziesięciu stopowy katamaran i jak przygotowywać go do różnych sytuacji, takich jak zmiany kierunku wiatru czy trudne warunki pogodowe. Byliśmy zgrani jako zespół i współpracowaliśmy ze sobą, aby zapewnić bezpieczeństwo i komfort podczas całej podróży.
Na wachcie tuż po wschodzie słońca przy burcie pojawiły się delfiny. Wiedzieliśmy, że niebawem dopłyniemy do Wysp Kanaryjskich, by ostatecznie zaprowiantować jacht na kilka miesięcy i odwiedzić znajomych sprzed lat.
Jak co roku z Las Palmas wielu backpackersów szuka swojej szansy przepłynięcia oceanu. Jednym z miejsc, gdzie można się spotkać jest Sailors Bar, w którym spotykają się załogi i kapitanowie jachtów, a także liczne grono podróżników ze wszystkich stron świata. Tutaj co roku przewija się setki żeglarzy i podróżników szczególnie podczas trwania regat ARC.
Pewnego wieczoru przechadzając się wieczorną porą, przypadkowo minęliśmy się wzrokiem. Po chwili nasze uśmiech urosły do wielkości przekrojonego arbuza.
Pepino ?!
– Tyyyyy….
Wskazał na mnie palcem, a w oku pojawił się błysk wspomnień.
-Ja ciebie bardzo dobrze pamiętam, zdjął okulary i popatrzył jeszcze głębiej. Kamillo tyle lat minęło jak dobrze Ciebie widzieć tutaj ponownie. Przywitaliśmy się mocnym jak braterskim uściskiem.
– Tak minęło wiele lat nie spodziewałem się, że będziesz mnie pamiętał przy tak wielu żeglarzach i podróżnikach. Widzę, że masz się bardzo dobrze, a twój bar jak zawsze tętni życiem.
W uśmiechach przez chwilę zamarliśmy patrząc na siebie a w głowach przenikały różne myśli.
– Wiesz… od samego początku to wiedziałem, ale ciesze się, że dokończyłeś tę podróż. Na pewno wiele dowiedziałeś się o życiu.
-Ehh … Podróż życia toczy się dalej.. Nie rozwijając bardziej, miałem wrażenie jakbyśmy bardzo dobrze się rozumieli. Jak sprzed kilku lat, kiedy spędziliśmy ze sobą garść czasu.
Od słowa do słowa przesiedzieliśmy wspólnie wieczór w barze, w którym mieszały się historie podróży z całego świata.
– Przepięknie wyglądacie ze sobą. Powodzenia i dobrych wiatrów, chciałbym Was zobaczyć ponownie!
– Również dla Ciebie, jesteś wspaniałym człowiekiem i życzę Ci wszystkiego dobrego. Na pewno przypłyniemy tutaj ponownie.
Do dzisiaj nie do końca wiem, czy on faktycznie to wszystko wiedział, czy przez pryzmat doświadczeń życia powiedział nam bardzo wiele ważnych zdań…. Jedno wiem, takie chwile nie zdarzają się często i pozostają na dłużej. Dają możliwość refleksji i popatrzenie na różne sprawy z nieco innej perspektywy.
Podróż często sama pisze swoje scenariusze i prowadzi nas własnymi ścieżkami. Zbieg okoliczności sprawił, że plany nieco zmieniliśmy i pozostaliśmy na jachcie na dłużej…
Zakończyliśmy przygotowania, jeszcze jeden ostatni wyjazd na zakupy, wizyta w kapitanacie i odprawa portowej policji, by podbić listę załogi oraz wymeldować się z mariny.
Wyruszyliśmy ponownie w głąb Oceanu Atlantyckiego, żegnając z uśmiechem wybrzeża Las Palmas. Przed nami pozostało jeszcze około 900 mil by dopłynąć do Mindelo wyspy należącej do Republiki Zielonego Przylądka. Na oceanie ponownie spotkaliśmy delfiny, które tego dnia figlowały przed dziobami i towarzyszyły nam przez większą część wachty. Po chwili słychać tyrkotanie kołowrotka i po kilkunastu minutach udało się wyłowić pierwszego tuńczyka. W kolejnych dniach łapiemy kolejne tuńczyki oraz mahi mahi. Podczas sielankowych wacht łowienie ryb jest bardzo ekscytujące i pięknie wypełnia słoneczne dni na oceanie.
Nocami mieliśmy wrażenie, że droga mleczna odbija się w oceanie, jednak to nie były gwiazdy a fluorescencyjny plankton, który przewracany przez fale i rozcinany kadłubami rozświetlał się i mrugał przy burtach statku.
Po wielu dniach na morzu obserwowaliśmy jak zmienia się ocean. Woda nagrzewała się coraz bardziej, a latające ryby wykorzystywały atlantycką falę do dalekich skoków. Wiedzieliśmy, że niebawem dopłyniemy do Mindelo, gdzie rozpocznie się eksplorowanie nowych dla nas wysp i podziwiania tych dalekich lądów. W końcu na horyzoncie pojawiły się górzyste wybrzeża oraz ogromne tereny rozgrzanej ziemi przypominające kratery księżyca, na której rozbijały się grzbiety fal. Dopływamy do Mindelo, wyspy która wyraźnie akcentuje, to że przenieśliśmy się do zupełnie innego nieznanego dla nas kawałka świata. Przepłynęliśmy łącznie 2358NM. Było to niezwykłe uczucie, kiedy w końcu mogliśmy stanąć na lądzie. Spełnione marzenia nie mają ceny. A to, co doświadczyliśmy, jest dla nas bezcenne.
Udało się zrealizować kolejne z założonych celów, a przed nami pokazał się ląd, który skrywał spalone równikowym słońcem miasteczko, oraz mocno rzucający się w oczy wulkaniczny krajobraz przewiany pasatowym wiatrem i pokryty bordowym pyłem. Capo Verde – No Stress, ale to już na kolejną historię
Podsumowując, kolejny rejs po oceanie Atlantyckim był dla nas niesamowitym doświadczeniem, które zapisał się na klatkach wspomnień.
Zobacz inne logbooki
